Ostatni dzień sierpnia 2004. Do zamknięcia okna transferowego zostały cztery godziny. W siedzibach klubów Premier League faksy się palą. W końcu te w Manchesterze i Liverpoolu wypluwają pozytywne informacje. Nad Old Trafford unosi się biały dym.
Dokładnie 15 lat temu Wayne Rooney zostaje piłkarzem Manchesteru United.
Decyzja nie należała do najłatwiejszych. Nastolatek był zakochany w Evertonie. W głębi serca na pewno chciał zostać miejscową legendą. Jednocześnie miał jednak świadomość, że transfer do większego klubu jest niezbędny do rozwoju. Dlatego poprosił władze o zgodę na odejście i odrzucił ofertę nowego kontraktu opiewającego na 50 tys. funtów tygodniowo. Pierwsza oferta wpłynęła z Newcastle United, ale zaproponowane 20 milionów funtów to było za mało. Nad Rooneyem zastanawiał się też Arsene Wenger, ale ostatecznie uznał, że Anglik jest za drogi.
- Oferta z Newcastle wciąż leży na naszym biurku, ale nie chcemy go tam sprzedać. Chelsea zapłaciła 24 miliony za Didiera Drogbę, więc jeśli chcą Rooneya, muszą zapłacić znacznie więcej niż zaproponowali – mówił David Moyes, menedżer Evertonu.
United zaproponowali 20 milionów, ale oprócz tego siedem w rozmaitych, skomplikowanych bonusach. Ubrany w dżinsy i sweter w paski został przedstawiony Sir Aleksowi Fergusonowi i najważniejszym członkom sztabu. O 20:00 Rooney wyszedł z siedziby nowego klubu, żeby po raz pierwszy spotkać się z fanami, którzy mieli oklaskiwać jego gole przez trzynaście kolejnych sezonów.
- Decyzja o odejściu z Evertonu była bardzo trudna. Przecież to klub, który wspierałem przez całe moje życie, ale jestem podekscytowany dołączeniem do tak wielkiej firmy jak Manchester United. Myślę, że dzięki grze z takimi piłkarzami, walcząc o tytuły krajowe czy Ligę Mistrzów, moja kariera nabierze tempa – powiedział dziennikarzom.
- Jestem bardzo podekscytowany. Pozyskaliśmy najbardziej utalentowanego angielskiego piłkarza ostatnich trzydziestu lat. Wszyscy jesteśmy nim zachwyceni. Myślę, że Wayne wywrze na tej drużynie wpływ taki, jak kiedyś Eric Cantona – mówił Sir Alex Ferguson.
„Nie mamy do czynienia z normalnym 18-latkiem. Nie jest przeciętnym piłkarskim nastolatkiem. On ma wejść do zespołu i od razu robić różnicę. Ma szczęście, że trafił na Fergusona, który jest mistrzem w rozwoju młodych graczy. To będzie fascynujące przyglądać się, jak ten wspaniały talent będzie wzrastać pod okiem mistrza” - napisał felietonista jednej z gazet.
Gdzieś w tle pozostali z kolei nieco zdezorientowani kibice Evertonu. „Raz niebieski, na zawsze niebieski” - miał napisane na podkoszulce, którą pokazał po jednej z bramek dla The Toffees. Niedługo po transferze na Merseyside pojawiło się graffiti - „Rooney mógł być bogiem, ale postanowił zostać diabłem”. Duża część ich uwagi skupiła się jednak nie na piłkarzu, a jego agencie – Paulu Stretfordzie. To jego fani Evertonu obwiniali za całą sytuację. On i jego rodzina otrzymywali nawet groźby śmierci.
Everton był jednak w skomplikowanej sytuacji finansowej. Zadłużenie sięgało 30 milionów funtów i transfer Rooneya zdecydowanie podreperował klubowy budżet. Oprócz 20 baniek za wychowanka, zarobili jeszcze 2,5 miliona na przedziwnym transferze Thomasa Gravesena do Realu Madryt. Ale o tym może jeszcze kiedyś napiszę!
***
Dzięki za przeczytanie! Miłego Dnia Ekipa!